O pasterskich patentach na przekazywanie informacji, o próbie wyprowadzenia z równowagi młodego górala i o tym, co może dać nam Ochodzita.
W świecie pasterzy róg jest narzędziem komunikacji. Służy do przekazywania wiadomości, zwoływania i jednocześnie generuje muzyczną przestrzeń. Postanowiłem wykorzystać ten pasterski patent, by połączyć go z początkiem mojego blogowania. Mam nadzieję, że dotrze do Ciebie mój sygnał.
My, pasterze, bardzo dużo wiemy na temat echa. To nasz codzienny świat. Czy brzmienie rogu z krowy węgierskiej wywołuje u Ciebie myśli, emocje, wspomnienia? Co widzisz, słuchając go, gdy zamkniesz oczy? Różne są oblicza echa w górach. Inaczej jest po deszczu, inaczej rano, inaczej przy bezchmurnym niebie.
Jestem ciekawy Waszych reakcji na moje dźwięki. Jak to słyszycie? Jaką przestrzeń dla Was buduję? Chciałbym słuchać Waszych historii, poznać Wasze wrażenia. Zapraszam do rozmów i wymiany myśli na moim blogu.
Miałem chyba 10 lat. Do Istebnej przyjechała telewizja. Z zespołem mojego taty braliśmy udział w nagraniu programu. Na plan przyniosłem róg z krowy węgierskiej. To instrument robiący dobre wrażenie. Jest duży, wyposażony w miedziane okucie i pokaźny łańcuch. Bardzo lubię jego brzmienie.
Przed rozpoczęciem nagrania podeszła do mnie pani konsultantka etnograficzna z produkcji programu i powiedziała: „Ale co ty masz? Nie możesz na tym zagrać. W Istebnej nie ma takich dużych krów.” Broniłem się, mówiąc, że ten róg mam od taty i że jest to róg z krowy węgierskiej i od lat na nim gramy. „No właśnie. Z krowy węgierskiej. Schowaj to. To jest program o instrumentach z Beskidów” – usłyszałem. Byłem dość pyskatym małym góralem, więc odpowiedziałem, że w takim razie muszę również zdjąć bruclik, bo są w nim elementy wykonane z wielbłądziej wełny.
Róg z krowy węgierskiej jest instrumentem trochę młodszym niż najstarsza węgierska krowa. Jest to instrument funkcjonujący na nizinach węgierskich, ale też w Karpatach. Węgry, Czechy, Słowacja, Morawy. Takie rogi widziałem u muzyków na Orawie, wiem, że były zawsze na Podhalu. Z pewnością nie jest to i tak jeszcze szczyt terytorialnych zasięgów tego instrumentu.
Ten konkretny egzemplarz rogu z krowy węgierskiej jest w mojej rodzinie odkąd pamiętam, a w Beskidach od około dwustu lat. Widocznie nie czytał etnograficznych podręczników, albo czytał te dobre. Ostatnie relacje o tym instrumencie mówią, że służył mieszkańcom Szczyrku jako róg sygnałowy do przekazywania informacji przez osobę pełniącą wartę. Dawał znać o zagrożeniu lub jego braku. Był przekazywany we wsi z rąk do rąk kolejnym stojącym na straży mieszkańcom.
Na planie programu wywołałem konsternację, ale ostatecznie postawiłem na swoim. Również dzięki wsparciu taty, który potwierdził swoim autorytetem obecność kućków z wielbłądziej wełny w stroju górali istebniańskich. Zagrałem na moim ulubionym rogu. Kultura jest żywa i nie uznaje podziałów administracyjnych oraz sztywnych kategorii. Jest nieoczywista. Rogi z krów węgierskich pozdrawiają ruskie pierogi i rybę po grecku.
Brzmienie mojego rogu z krowy węgierskiej jest szlachetne, pełne i donośne. Przez całe życie w trakcie leśnych wędrówek czy występów scenicznych graliśmy na nim jeden dźwięk. Ten jeden, solidny dźwięk, którego potrzebowaliśmy. Pasował on jako podkład do brzmienia innych rogów oraz trombity. Róg sygnałowy. Jeden mocny sygnał.
Postanowiłem zagrać na tym instrumencie na szczycie Ochodzitej o wschodzie słońca. Ta niesamowita przestrzeń uruchomiła we mnie nową potrzebę muzyczną. Róg po raz pierwszy zagrał inne dźwięki, tworząc prostą melodię. 360 stopni bajkowej górskiej panoramy, spektakl wiatru i mgieł oraz brak konkurencji w postaci innych bardziej oczywistych melodycznie instrumentów, pokazały i ujawniły nowe możliwości.
Lubię takie lekcje i płynące z nich wnioski. W muzyce ważne jest odejmowanie połączone z brakiem ograniczeń. Gdy nie mówi się za dużo i wszystkiego na raz, można więcej usłyszeć, można wziąć głębszy oddech, można cieszyć się nowym odkryciem. Ochodzita generuje klimat do odnalezienia czegoś więcej. Góry i ich otwarta przestrzeń rzucają wyzwanie. Przy pomocy tego, co jesteś w stanie sam wnieść na szczyt, wygeneruj coś, co będzie współgrało z magicznym widokiem i potężnym żywiołem. Za to kocham góry: wyzwalają niespodziewane pokłady energii, których nikt się wcześniej nie spodziewał.
Wolność, niezależność, spontaniczność. To jest zapach lasu. Zapraszam.
Rozpoczynam dzisiaj przygodę z blogiem, bo chcę podzielić się z Tobą klimatem mojej życiowej wędrówki. Owce, zapach gnoju, dźwięk piły motorowej, zima przez pół roku i ludzka solidarność wobec zdecydowanej przewagi stanowczości przyrody, to świat, który mnie ukształtował i zainspirował.
Las ma swój specyficzny język. Znam ten język. Potrafię poruszać się po lesie. To, co dała mi natura, wyrażam w mojej muzyce. Teraz chcę również wyrazić to słowami i podzielić się z Tobą, bo mam świadomość, że darem dla mnie jest istebniański las, najpiękniejszy zakątek na świecie, bajkowa kraina mojego dzieciństwa, która do dziś nie utraciła swojej energii.
Kluczem do leśnej muzyki jest cisza. Najpierw trzeba usłyszeć. Słuchać tak, żeby poczuć. Wrażliwość kształtuje pokora. Natura tworzy doskonałe harmonie. Las ma doskonałe brzmienie. Osobiście uwielbiam. Być może dlatego nie szukam w sztuce nowości. Szukam formy. Przyroda ma doskonałą komunikację i znajduje najlepsze rozwiązania. Tam nie powstają sztuczne problemy. Wszystko jest potrzebne i na swoim miejscu.
W dobrej muzyce musi być dialog i autentyczność. Oddałbyś życie za dźwięk? Pokaż mi pasję! Taką pasję, która prowadzi do swobody, czyniącej z muzyki doświadczenie tak naturalne jak oddychanie. Muzyka jako funkcja życiowa organizmu. O tym będę pisał.
Chrust, zboże, glina, kora, liście, drzewa, kamienie, poroża, skóry, kości, metal. Wszystko gra. Natura dostarcza najlepszego budulca, czasem wytwarza doskonałe, skończone instrumenty. Liść może brzmieć jak saksofon sopranowy.
Ukończyłem szkołę klasycznego lutnictwa, ale najbliższa jest mi archaiczna technika budowy instrumentów pasterskich, przekazana mi przez tatę. Zwykle mam przy sobie jakiś fujarkę i drumlę.
Instrumenty z lasu towarzyszą mi odkąd pamiętam. Każdy z nich jest świadkiem moich osobistych historii, a ja jestem świadkiem historii tych instrumentów, procesu ich budowania, poszukiwania ich brzmienia i emocji, które wywołały. To są historie, które warto przekazać dalej.
Najbardziej lubię grać na pastwisku. Bez limitów, bez ustaleń, bez fleszy, kiedy ja, owce i ptaki stanowimy jedyne audytorium. Nawiązuję wtedy kontakt z samym sobą i dokonuję wewnętrznego postępu.
Jeden z moich pierwszych koncertów w życiu przespałem jako czterolatek pod fortepianem w Sali Kongresowej. Granie przy owcach i granie na scenie do mikrofonu to dla mnie dwa naturalne stany istnienia.
Nie planowałem nigdy, jak ludzie mają mnie odbierać. Czasem słyszę, że jestem za bardzo szczery i bezpośredni, że nie tworzę kreacji, że interesuje mnie tylko muzyka. Moją ambicją jest, by niektóre media nigdy o mnie nic nie napisały. Nie należę do mainstreamu. Nie oddam swojej niezależności i nie będę niczyim niewolnikiem.
Ponoszę koszt wyznawanych zasad. Myślę, że warto. Będę pisał o kulisach moich przedsięwzięć, odważnych decyzji, niekonwencjonalnych kroków. Jestem z lasu. Mam swoją ścieżkę. Zapraszam Cię do przeżywania ze mną tej przygody.
Dziękuję i odwdzięczam się przekazaniem dostępu do niepublikowanego wcześniej utworu. Mój ulubiony utwór „Doliny” na mojej ulubionej, starszej ode mnie fujarce w Es, wykonanej przez mojego tatę.